Strona główna Wywiady Wywiad z projektantką AnnaMaria
Wywiad z projektantką AnnaMaria

Czy wiesz, że wyniesiona ze studiów na politechnice umiejętność wyliczenia wartości sił, aby się zrównoważyły do czwartego miejsca po przecinku, jest przydatna w rękodziele? A żeby było jeszcze ciekawiej, powiem, że dowiedziałam się tego od uduchowionej kobiety, która ugościła mnie własnoręcznie upieczonym ciastem.
Artillo: Najpierw muszę zapytać skąd wzięło się zainteresowanie rękodziełem?
ANNAMARIA: Zainteresowanie rękodziełem było w moim przypadku naturalną koleją rzeczy – dorastałam w otoczeniu, w którym każdy robił coś, co w mniejszym lub większym stopniu można określić rękodziełem: ciotki dziergały sweterki, przed Wielkanocą można było podejrzeć, jak powstają pisanki farbowane w łupinach cebuli, skrobane kawałkiem żyletki lub pisane woskiem. Mężczyźni nie ustępowali kobietom jeśli chodzi o twórcze działania – jeden z moich dziadków był kowalem, drugi natomiast zajmował się między innymi stolarką. Mam nawet w mieszkaniu etażerkę wykonaną jego rękami na długo przed moim przyjściem na świat. Jednak największe osiągnięcia w dziedzinie sztuki ludowej były udziałem jednej z moich babć – była ona członkinią Stowarzyszenia Twórców Ludowych, kobietą wszechstronnie uzdolnioną. Wykonywała wszelkiego rodzaju rękodzieło – tkactwo, plastykę obrzędową, szydełkowe serwetki. Niewiele tego już zostało (babcia zmarła ponad 20 lat temu), ale kilka przedmiotów wykonanych przez nią znajduje się w moich zbiorach, a wśród pamiątek również dyplom za zajęcie II miejsca w konkursie „Sztuka ludowa Północnej Lubelszczyzny” z 1972 roku. Rodzina czasem powtarza, że to ja odziedziczyłam wszelkie babcine talenty, gdyż poza mną obecnie nikt w dość licznej rodzinie właściwie nie zajmuje się rękodziełem.


Rodzinne pamiątki i wszystko co pozostało po przodkach, przedmioty od lat gromadzone przez artystkę.
Artillo: Więc jak zaczęła się Twoja przygoda z rękodziełem?
ANNAMARIA: Dorastałam w małej wsi w latach osiemdziesiątych. Rozrywek było niewiele, możliwości komunikacyjne mocno ograniczone. Nie było komórek, komputerów, nawet telefony stacjonarne były rzadkością, telewizja oferowała dwa programy. Wolny czas trzeba było czymś wypełnić. Zabawy z młodszym rodzeństwem niekiedy mnie nudziły, więc szukałam jakiejś alternatywy. Czytać ledwie umiałam, więc świat literacki jeszcze nie był w stanie mnie pochłonąć. Próby włączenia się w domowe obowiązki nie były zbyt mile widziane – pracy było dużo, a kilkuletni dzieciak plączący się między nogami po prostu przeszkadzał.
Artillo: Czyli codzienność była daleka od Twoich zainteresowań…
ANNAMARIA: Niezwykle fascynowały mnie zajęcia, którym oddawały się kobiety w moim otoczeniu po uporaniu się z codziennymi obowiązkami: robienie na drutach czy szydełku, przędzenie wełny na kołowrotku, szycie, które było udziałem matki, ciotek i babć. Rzecz jasna nie wolno mi było w żadnej z tych czynności brać udziału, ale samo patrzenie na przesuwające się z druta na drut oczka, czy spadające ze stołu kolorowe ścinki niemal mnie hipnotyzowało. W końcu zdecydowałam, że muszę spróbować. Pierwszym narzędziem, które trafiło w moje ręce było szydełko – dotąd prosiłam matkę, żeby mi pokazała, najprostszy wzór, aż się zgodziła. Pokazała raz, czy dwa, ale nie wychodziło mi, więc dała spokój i wróciła do swoich obowiązków. Ale ja byłam zdeterminowana i nie dałam za wygraną. Dotąd kręciłam raz szydełkiem, raz nitką, pomagając sobie dodatkowo gwoździem (!), aż zaczęły się pojawiać pierwsze koślawe oczka. Zadowolona pochwaliłam się rodzicom swoimi dokonaniami, a oni stwierdzili, że łatwiej mi będzie szło robienie na drutach. I jeszcze tego samego dnia dostałam swoje własne pierwsze druty, które ojciec zrobił dla mnie ze szprych rowerowych. Miałam wtedy mniej więcej 5 lat. W kolejnych latach mojego życia, zamiłowanie do handmade uwidoczniało się raz silniej, raz słabiej. Próbowałam realizować się w różnych technikach. W liceum robiłam własną biżuterię recyclingową, przerabiałam stare ubrania – takie były czasy, aby wyglądać oryginalnie trzeba było wykazać się kreatywnością. Gdy przyszły na świat dzieci i spędzałam czas głównie w domu, rękodzieło było odskocznią od codziennych obowiązków, których wypełnianie zupełnie nie dawało mi satysfakcji. Ja potrzebowałam wyzwań! Rzeczywistość zaczęła się zmieniać od momentu, gdy założyłam Internet. To dzięki kontaktom wirtualnym, blogom, forom internetowym odkryłam handmade na nowo! Zobaczyłam, że to, co do tej pory dłubałam sobie w kąciku dla zabicia nudy, może stać się moim sposobem na życie!



Tak powstaje kartka autorstwa ANNYMARII.
Artillo: Gdzie szukasz nowych inspiracji?
ANNAMARIA: Nie szukam, same do mnie przychodzą. Tak naprawdę wszystko może być inspiracją do powstania nowej pracy – widok za oknem, obejrzany film, przeczytana książka, muzyka, ale przede wszystkim ludzie, których spotykam. To jest dla mnie niezwykłe, że nieraz mam z czymś spory problem, terminy gonią, żaden sensowny pomysł nie chce się pojawić i wystarczy, że nieoczekiwanie spotykam się z kimś, zamieniamy ze sobą parę słów na temat pogody, znajomych, tego czym się aktualnie zajmujemy, wypijamy kawę i – olśnienie, wszystko zaczyna się niebywale łatwo układać. To znajomi dają energię do powstawania nowych projektów i wiele z nich nawet udaje się zrealizować. Bywa też, że nowe znajomości owocują zupełnie niespotykanymi dotąd działaniami w mojej twórczości. Przyjaźnię się z grupą motocyklistów z mojego miasta i w efekcie naszych wspólnych spotkań powstały np. pudełka ozdobione częściami wymontowanymi z motocykli.
Artillo: Bardzo oryginalny pomysł! Z pewnością zrealizowanie go dało Ci wiele satysfakcji… A co tak naprawdę przynosi Ci najwięcej radości?
ANNAMARIA: Scrapbooking to specyficzna dziedzina. Tu sam proces powstawania nowej pracy nie jest najważniejszy. U mnie jest on długotrwały i niekiedy wyczerpujący. Godzinami szukam odpowiedniego układu kompozycyjnego, najbardziej dopracowanej kolorystyki, pasujących dodatków. Nigdy nie wypuszczam z pracowni pracy, co do której mam wątpliwości, że naprawdę jestem z niej zadowolona. Poszukiwanie nowych dróg, dopasowywanie odpowiednich elementów ma rzecz jasna swój urok i na swój sposób jest też źródłem przyjemności, niemniej jednak dla mnie największą satysfakcję daje efekt końcowy – gdy wykonaną pracę mam już gotową, sfotografowaną w odpowiedniej aranżacji.


Do wykonania swoich prac ANNAMARIA wykorzystuje naprawdę oryginalne materiały, np. części wymontowane z motocykli.
Artillo: Co pomaga, inspiruje?
ANNAMARIA: W scrapbookingu równie istotne, jak samo tworzenie jest też gromadzenie i przechowywanie materiałów, których kolekcje z czasem zaczynają rozrastać się do niebywałych rozmiarów. Do stworzenia pracy może przydać się wszystko: sznurek, guziki ze starej bluzki, torebka po cukrze czy patyczki od lodów. Sztuką jest organizacja przestrzeni w taki sposób, aby tworząc pracę wiedzieć, gdzie ma się odpowiednie do niej składniki. W działaniach twórczych niezwykle pomocna jest społeczność scrapbookerska. Fascynujące jest to, jak bardzo scrapbooking potrafi łączyć ludzi, jesteśmy naprawdę jak jedna wielka rodzina, mimo to, że z niewieloma osobami udaje spotkać się w realu. Ale dzięki Internetowi mamy stały kontakt ze sobą, na bieżąco oglądamy swoje prace, pomagamy sobie wzajemnie, podpowiadamy. Kontakty wirtualne są często impulsem do zawarcia znajomości, więc prawie w każdym większym mieście co jakiś czas organizowane są spotkania, podczas których dziewczyny (ale też i chłopaki) poznają się, oglądają swoje prace, razem tworzą, inspirują się, dzielą narzędziami i doświadczeniami, rozmawiają. Jest to naprawdę bardzo przyjemnie spędzony czas, który daje napęd do dalszego działania. Jest jeszcze jeden bardzo przyjemny aspekt tworzenia, myślę że bliski sercu wszystkim, którzy zajmują się scrapbookingiem, a mianowicie zakupy! Prawie każda scrapbookerka to zakupoholiczka, przynajmniej ja wciąż na takie trafiam. Już samo przeglądanie ofert sklepowych, których coraz więcej pojawia się na krajowym rynku, i wrzucanie do koszyka papierków, stempli, wykrojników działa na mnie odstresowująco.
Artillo: Dlaczego wybrałaś akurat scrapbooking?
ANNAMARIA: Moja droga do scrapbookingu nie była prosta i dużo czasu upłynęło zanim dotarło do mnie, że to jest coś, w czym mogę się zrealizować. Różnorodność technik artystycznych, z którymi na przestrzeni lat miałam styczność była znaczna – szydełkowanie, decoupage, haft, fotografia, biżuteria, grafika... wszystko w pewnym stopniu mnie interesowało i dość mocno wciągało na pewnych etapach życia, ale nie do tego stopnia, aby się czemuś całkowicie poświęcić. Zawsze po jakimś czasie jedno mnie nudziło, zaczynało kręcić drugie, potem trzecie, a w przerwach z powrotem pierwsze. Okazało się, że w scrapbookingu mogę wszystko połączyć z niczego nie rezygnując, wprost przeciwnie, uzupełniać jedne techniki drugimi, tworząc coś zupełnie nowego, niepowtarzalnego.


ANNAMARIA w swojej pracowni, do której sama zaprojektowała meble.
Artillo: Jak lubisz pracować? W ciszy i spokoju czy rodzinnym zgiełku?
ANNAMARIA: Hm... Rodzinny zgiełk to dość rzadkie zjawisko w moim domu, bo mimo że jestem matką trzech córek, tylko jedna z nich jest jeszcze stale przy mnie. Dwie starsze uczą się w oddalonym o 70 km Lublinie i bywają w domu jedynie w weekendy. Ale nawet wtedy każda prowadzi swój własny tryb życia, niezależny od pozostałych domowników. Mąż również jest w domu gościem, gdyż pracuje jako kierowca na trasach międzynarodowych. Mamy niewiele czasu na celebrowanie życia rodzinnego, więc raczej nie zakłócam go elementami swojej twórczości. Najlepiej pracuje mi się w samotności, gdy mam możliwość całkowitego wyłączenia się i skupienia jedynie na tym, co w danej chwili robię.
Artillo: Jak sobie radzisz w sytuacji, kiedy brakuje weny?
ANNAMARIA: W sumie brak weny nigdy mnie nie przeraża. Najczęściej nie robię nic, to znaczy nic związanego z moją rękodzielniczą twórczością. Oprócz niej realizuję się również w aktywności społecznej – działam w Radzyńskim Stowarzyszeniu dla Kultury „Stuk-Puk”, angażuję się w wiele projektów zorientowanych na aktywizację i integrację lokalnej społeczności. Niektórych sama jestem inicjatorką czy pomysłodawcą, jak choćby spotkań blogerów w moim mieście. Bywają niekiedy sytuacje, że nie mogę zebrać się w sobie. Wtedy godzinami siedzę w Internecie, oglądam blogi znajomych lub całkiem nieznanych mi osób, czytam artykuły. Gdy już nie mogę patrzeć na monitor komputera idę porządkować działkę, względnie coś ugotować lub upiec. Ostatnio odkryłam, że bardzo dobrym sposobem na przywrócenie równowagi wewnętrznej jest sprzątanie – porządkując przestrzeń wokół siebie mam wrażenie, jakbym zaprowadzała ład w swojej głowie, pojawiają się jaśniejsze myśli, nowe pomysły. Naprawdę całe lata mi zajęło uświadomienie sobie tak prostej rzeczy, że stan otoczenia, które kreuję jest odzwierciedleniem mojego stanu wewnętrznego i odwrotnie.

Internet – okno na świat i „kawiarnia”. ANNAMARIA umila sobie czas rozmawiając na czacie, kiedy ma do przyklejenia dużo jednakowych elementów.
Artillo: Czy przyjaźnisz się z innymi twórcami handmade?
ANNAMARIA: Oczywiście. Nie wiem, czy by się dało inaczej. Zwłaszcza w Radzyniu, w którym mieszkam obecnie. To miasto ma w sobie coś niezwykłego, czego nie widać na pierwszy rzut oka, ponieważ znajduje się w ludziach. Tak się składa, że większość otaczających mnie osób zajmuje się różnego rodzaju twórczością. W gronie moich znajomych oprócz twórców handmade jest wiele osób o zamiłowaniach artystycznych, zwłaszcza muzycznych. Od kilku lat zbieram informacje o twórcach mieszkających na terenie naszego powiatu, jest to naprawdę liczne grono. Z wieloma osobami mam kontakt. Póki co możliwość wzajemnego spotkania się, poznania swojej twórczości dają kiermasze, które od roku staram się organizować w Radzyniu. Ostatni, wiosenny kiermasz zgromadził ponad 40 wystawców, wśród nich zdecydowaną większość stanowili twórcy ludowi, pasjonaci, hobbyści, wielbiciele handmade. Widzę ogromną potrzebę organizacji tego rodzaju imprez, zwłaszcza, że dla niektórych jest to jedyna okazja do zaprezentowania swojej twórczości szerszemu gronu potencjalnych odbiorców.
Artillo: Gdzie głównie powstają Twoje prace? Jak wyglądały początki Twojej pracy nad rękodziełem?
ANNAMARIA: Jak już wspomniałam, scrapbooking jest specyficznym rodzajem twórczości. W związku z tym, że wymaga dość bogatego zaplecza materiałowego (rzecz jasna nie chodzi mi o wyłącznie profesjonalne materiały, gdyż interesujące prace można naprawdę stworzyć z tego, co znajdziemy pod ręką), posiadanie odrębnego kąta do pracy, a z czasem najczęściej własnej pracowni, jest czymś oczywistym. Ja zaczynałam, pewnie jak zdecydowana większość, od kilku pudełek z papierami, guzikami i wstążeczkami, które z powodzeniem mieściły się w jednej szufladzie. Dziś mam znacznych rozmiarów pracownię, z zaprojektowanymi przez siebie meblami, które pozwalają na przechowywanie sporej ilości materiałów i narzędzi w sposób dający komfort pracy. Bywa, że zabieram ze sobą pewne elementy prac do dokończenia, zwłaszcza, gdy projekty, które realizuję wymagają powielenia raz opracowanego wzoru, i kończę je siedząc przed komputerem – mam wówczas wrażenie, że osoby na czacie umilają mi czas żmudnego przyklejania jednakowych elementów.

Artillo: Jak wiele czasu poświęcasz na stworzenie jednego produktu i co jest najbardziej pracochłonne: wykonanie, pomysł, dobór materiałów, a może co innego?
ANNAMARIA: Raczej grzebię się z pracami. Wszystko staram się dopracować do najdrobniejszych szczegółów. Ta drobiazgowość to jakaś pozostałość po studiach na politechnice, gdy na ćwiczeniach z mechaniki trzeba było wyliczyć wartości sił, aby się zrównoważyły do czwartego miejsca po przecinku (zawsze liczyłam dotąd, aż wyszły mi cztery zera). Ta dokładność jest niekiedy bardzo pomocna – wszelkie bazy albumów, notesów, pudełek docinam samodzielnie z dość sporych rozmiarów tektury, samodzielnie docinam później do nich kartki, żeby nie było zwichrowane, pokrzywione, musi być precyzja, a to zajmuje trochę czasu. Dobór materiałów, kolorów to również dla mnie proces dość długotrwały, stąd też może nieco ograniczona paleta barw moich prac, po prostu na etapie zakupów staram się tak dobierać materiały, aby wszystko do siebie później pasowało.
Artillo: Kiedy najlepiej Ci się pracuje – rano, w ciągu dnia czy wieczorem?
ANNAMARIA: Mój system powstawania prac jest zmienny, jak ja sama (jestem zodiakalnym wodnikiem z wszelkimi konsekwencjami tego znaku). Jesień i zima zdecydowanie sprzyja wieczornym, a nawet nocnym sesjom twórczym. Natomiast wiosna i lato to czas poranka – bywa, że już o piątej jestem w pracowni.

Artillo: Czy zdarzyło Ci się, że pomysł na któreś z dzieł przyszedł we śnie?
ANNAMARIA: Zdarza się, że wyśni mi się jakiś element pracy nad którą pracuję. Często po przebudzeniu przychodzą mi do głowy interesujące pomysły, czasem na prace, czasem na działania związane z innymi przejawami mojej aktywności, toteż zawsze staram się mieć przy łóżku szkicownik i coś do pisania, aby na szybko zrobić notatki.
Artillo: Który z Twoich wyrobów zapadł Ci najbardziej w pamięć, a może wywołuje największy sentyment?
ANNAMARIA: Trudno wybrać coś, do czego mam szczególny sentyment. Ze względu na to, że praca nad jednym przedmiotem zajmuje mi dużo czasu, mam czas na nawiązanie z nim osobistej relacji. Nie przepadam za sytuacją, gdy ledwie wykonam pracę, a ona za chwilę znajduje nowego właściciela. Lubię się swoimi dziełami jakiś czas nacieszyć.
Artillo: Jak Twoi bliscy reagują na Twoją pasję?
ANNAMARIA: Różnie. Początkowo patrzyli na to jak na kolejną pasję, która z czasem mi przejdzie. Później trochę się przyzwyczaili do tego, że ciągle siedzę „w papierach”. Może nie do końca traktują na poważnie tą moją twórczość. Pamiętam, jak na początku mojej działalności odwiedziła mnie moja mama i widząc rozłożone na stole kartki zapytała, po ile je sprzedają. Mówię, że po 20, 30 zł, na co ona ze zdziwieniem: „I płacą???”. Córki, chociaż może osobiście nie zawsze to przyznają, mają motywację do realizacji własnych celów, planów, marzeń, robienia czegoś, co wyróżni je z tłumu rówieśników. Trudniej też znaleźć im wymówkę, że czegoś się nie da, bo szkoła, bo brak czasu i tym podobne. Ja w swoich dążeniach nie patrzę na mogące wystąpić ewentualnie trudności, jeśli pojawia się zamiar zrealizowania czegoś i jest silna motywacja, trudności zawsze da się pokonać. Myślę, że takie podejście jest dla moich córek bardzo inspirujące.
Artillo: Gdzie zabrałabyś dawno niewidzianą przyjaciółkę?
ANNAMARIA: Hmm, z przyjaciółkami od zawsze miałam problem, jakoś przez wiele lat nie mogłam znaleźć wspólnego języka z kobietami, które mnie otaczały. One były zafascynowane życiem rodzinnym, dziećmi, gotowaniem, mnie to nudziło. Mimo tego, że było to również moją codziennością, to jednak nie traktowałam tego na tyle doniośle, aby się nad tym wciąż rozwodzić na spotkaniach przy kawie czy piwku. Stąd częściej zdarzało mi się przebywać w męskim gronie, a zazwyczaj wybierałam samotność. Teraz moje relacje z płcią piękną zdecydowanie się poprawiły, a może trafiam na (przyciągam) odpowiednie osoby - wychodzące poza schemat, pełne pozytywnej energii, które pragną od życia czegoś więcej. Miejscem, które zasługuje na pokazanie komuś nie mieszkającemu w Radzyniu, jest na pewno Pałac Potockich. Mimo, że raczej daleko mu do świetności, komnaty są puste i proszą się o remont, a przynajmniej gruntowne wysprzątanie, to zajmuje on szczególne miejsce w sercu każdej osoby bliżej związanej z Radzyniem. Często bywa też inspiracją dla lokalnych artystów. To podstawowe miejsce, które polecam do obejrzenia moim znajomym. Ostatnio też zdecydowanie zapraszam do siebie, zwłaszcza od kiedy jako tako opanowałam sztukę utrzymywania przestrzeni wokół siebie we względnym ładzie. Niestety, zaliczam się do osobników, które zupełnie nie panują nad przedmiotami wokół siebie. Co nie idzie w parze z moją słabością do otaczania się mnóstwem przeróżnych pamiątek, które nieraz odnoszę wrażenie, zaczynają żyć swoim własnym życiem.



ANNAMARIA, a w tle Pałac Potockich, którego wizerunek umieściła też na jednej ze swoich kartek.
Artillo: Masz jakieś marzenie związane z rękodziełem?
ANNAMARIA: Tak, mam wielkie marzenie. Zdecydowanie chciałabym stworzyć miejsce dające możliwość zaprezentowania swojej twórczości osobom, które z różnych względów nie potrafią wypromować się w szerokim świecie. Często spotykam panie szydełkujące przepiękne serwetki, tkające chodniki, które nie są obeznane z dzisiejszymi możliwościami technicznymi, informatycznymi i same nie są w stanie zaoferować swych dzieł potencjalnym odbiorcom. Zawsze chętnie pomagam osobom, które chcą coś robić. Czasem wystarczy coś podpowiedzieć, pokazać możliwości i już jest łatwiej. Stąd też moje działania ukierunkowane na integrację i promocję lokalnych rękodzielników. Mam nadzieję, że motywacja do ich kontynuowania tak łatwo mnie nie opuści.

To było magiczne spotkanie. Poznałam osobę mającą własną pasję, którą realizuje w swojej małej ojczyźnie. Jest nie tylko rękodzielnikiem, ale i społecznikiem jednoczącym innych twórców i pragnącym, aby wypłynęli na szersze wody. Jestem pod wrażeniem. Oby więcej takich ludzi! Na długo zapamiętam pracownię pełną papierów, wstążek i przeróżnych szpargałów, które nagle znajdują zaskakujące zastosowanie. Zapamiętam też małe rodzinne „muzeum”, którego ANNAMARIA jest kustoszem. Chowam do kieszeni kartkę „Pozdrowienia z Radzynia” i przyrzekam sobie, że jeszcze tu wrócę. Może do tego czasu Pałac Potockich odzyska dawną świetność?
